niedziela, 1 września 2013

Warsztaty koronkowe

Kilka dni temu byłam na warsztatach z koronki koniakowskiej, bo niedaleko me mieszkanie. Jakoś tak z moim szydełkiem historia jest niemal mistyczna. Jako nastolatka uznałam, że trzeba się było nauczyć na szydełku, skoro na drutach już umiem. Wyposażona zatem w odpowiedni sprzęt oraz pozycję beletrystyczną na temat mnie interesujący z zadowoleniem przystąpiłam do stawiania pierwszych kroków mojej szydełkowej kariery. Wiem, początki są trudne. Ale żeby aż tak? Nic nie rozumiałam, co autor podręcznika miał na myśli? Łyyy? Eeee? Nie dobra, dajmy temu spokój, szydełko nie jest mi widać pisane. Porzuciłam zatem w kącie ciemnym zarówno szacowny sprzęt jak i wydawnictwo naukowe i poszłam sobie inną drogą. Do czasu aż weszłam w posiadanie prababcinego szydełka. Jak to było? Łańcuszek, o tak. Dobra, ale co dalej? Sięgnęłam więc we wspomniany wcześniej kąt po odpowiedni wolumin, znalazłszy ostatek kordonka przystąpiłam do nauki. Działa! Nie zepsuło się. Opisy nagle stały się jasne, wzory oczywiste. Czego tu było nie rozumieć? Buch... Nić się skończyła, trzeba następną i następną... i tak świat szydełka stanął przede mną otworem. 
Warsztaty koronki koniakowskiej we Wiśle. Mieszkałam tam kiedyś. Kawa w szklance, miłe towarzystwo, zielone nici i nowe wzory do zapamiętania.